Osobiście wydaje mi się, że wiele zależy od doświadczenie bycia samemu chorym, a jeszcze bardziej od doświadczenia bycia z chorymi, czego brakuje większości ludzi… W jednych miejscach jest to częstsze, w innych izoluje się dzieci i młodzież w chorowaniu i towarzyszeniu. Choroby uczy się, jak myślę, w życiu.
Niektórym może pomóc określenie użyte w książce „dialog z chorobą”. Staje się on możliwy na pewnym etapie, kiedy coś się dzieje w człowieku, coś się przełamuje, najczęściej po doświadczeniu bólu i beznadziei, które może chorego przecież zniszczyć. W większości przypadków choroba, choć po buntach, prowadzi do odkrycia czegoś ważnego. Nie wszyscy nabierają zaufania do Pana Boga, ale w tych wypadkach rzeczywiście dzieje się coś wielkiego. W nielicznych sytuacjach pojawia się świadomość, kiedy umierający „wie”, kiedy ten czas przyjdzie…
Rzeczywiście, jak piszą autorzy, wielu odwiedzających nie wie, co mówić przy chorych. Najczęściej pytają: „Jak się czujesz” i każą męczyć się choremu z odpowiedzią. Pokazuje to relacje: czy potrafią być razem, czy potrafią coś wspólnego odnaleźć, co jest pociechą dla chorego – nie licząc jedzenia, które przynoszą. Większość ludzi chorych nie potrafi w ciężkich stanach opędzić się od bliskich w swoim domu, a gdy ciężej chorują, to może być w nich agresja czy rozpacz.
Po latach inaczej już widzę to powiedzenie: „Bóg tak chciał”. Największą drogą w miłości jest współcierpienie, ale jest to droga nielicznych. Reszta faktycznie nadużywa tych słów. Problemem jest to, że trudno znaleźć kogoś, kto umie towarzyszyć. Najlepiej uczyć się tego od innych, poczynając od rzeczy zewnętrznych: jak się zachować, jak patrzeć, jak pielęgnować w ciężkich chorobach itp. Nie jest tak, że nie można przygotować się do śmierci, choć nieliczni to robią. Często o tym mówię, że są tacy, którzy są przygotowani i wtedy Bóg im podpowiada, kiedy to będzie i często nawet, jak umrą.
Pamiętam słowa papieża Jana Pawła II, że w cierpieniu człowiek jest jakoś samotny i ta samotność jest nieprzekazywalna. Z drugiej strony jest nadzieja dla wierzących. Kiedy odkryje się Pana Boga, wtedy łatwiej wypełnia się sensem i samotność, i cierpienie. Więcej we mnie bezradności wobec moich nowych umierających, choć kilkanaście tysięcy przygotowałem na śmierć, a wielu w dawnym hospicjum wyleczyliśmy.
Andrzej Dziedziul MIC, kapelan Instytutu Neurologii i Psychiatrii, duszpasterz. Wieloletni kapelan Hospicjum
Książkę „Jak chorować? Pytania, których się boimy” zamówisz tu, kliknij.